Ambicja (nie)zaspokojona czyli wczorajszy "start docelowy" w Wolsztyńskiej Dziesiątce. Oficjalny koniec mojej pierwszej części sezonu.
Najprościej byłoby napisać, że to nie był mój dzień, ale czuję, że to czas na głębszą analizę tego, co wydarzyło się podczas niedzielnego ?startu docelowego? w IV Wolsztyńskiej Dziesiątce.
Jak zapowiadałem w artykule, który udostępniłem na swoim profilu FB w piątek popołudniu, (artykuł: http://www.frontrunnersi.pl/2015/05/frontrunnersi-na-start.html) miałem ?plan A? i ?plan B?. Od piątku wieczora przeważał już plan B. Infekcja górnych dróg oddechowych ? jakieś zaawansowane przeziębienie mnie w końcu dopadło – w końcu bo nie chorowałem przez ponad rok! Walczyłem dzielnie, kilka dawek teraflu, inhalacje z amolem jeszcze 2h przed startem. W sobotę oszukałem sam siebie, że ?chyba? nie mam gorączki. Może już odbierasz to jako tłumaczenie się, ale to jeszcze nie to i nie taki jest cel mojego wywodu. W niedziele rano, emocje związane ze startem przyćmiły nieco zaniepokojenie osłabieniem i chorobą. Dobra rozgrzewka, kilka przebieżek i start.
Pierwszy kilometr odważnie po 3:24/km a 2,3,4 podobnie. Czułem się nawet dobrze. Byłem w grupce 5-6 osobowej. Walczyliśmy o miejsce 5 ? 9. Na 5km – czerwona lampka – brak mocy. Ciężkie nogi, ciężkie ręce. Nie mogłem nawet złapać mojego rytmu oddychania. Moje tempo spada do 3:31/km a nawet wolniej. Chłopaki mi odjeżdżają.
Plan B. Cel ?planu B?-pierwsza dziesiątka. Przez chwilę myślałem, że nawet ten plan jest zagrożony, a ?planu C? nie miałem. Dobiegłem do mety na 8 miejscu. Nie było finiszu, nie było euforii, ale za to była niemoc. Czas? W dwóch poprzednich edycjach kończyłem bieg poniżej 35 minut, ale nie dziś. 35:16 i to wymęczone, niczym ostatnie kilometry na maratonie. Było podium – 1 miejsce w kategorii wiekowej co było miłym zaskoczeniem.
Co się stało na 5km? Co się stało w ogóle? Początkowo pomyślałem, że to na bank niedyspozycja dnia, osłabienie związane z chorobą, a na pogodę wchodził nie będę. Przez chwilę myślałem, że to może nadmiar luzowania w ostatnim tygodniu, bo znów pozwoliłem sobie na sporo odpoczynku przed ważnym startem, ale to nie to. Skupiłem się na sprawach małych, nie do końca zależnych ode mnie ? chyba chciałem się szybko usprawiedliwić przed samym sobą. A sprawa była dużo poważniejsza. Po starcie dużo myślałem, aż w końcu zadałem sobie pytanie: ?Bartek, jak długo chciałeś być w wysokiej, szczytowej formie? ? przez 3 miesiące?? no i eureka! Właśnie poznałem odpowiedź: szczyt formy minął + pozostałe czynniki związane z niedyspozycją dnia i chorobą. Takie niby proste. A jednak przez miesiąc nie wpadłem na to lub raczej nie chciałem wpaść.
Wstępne przygotowania do pierwszej części sezonu rozpocząłem już od pod koniec listopada, a solidny plan wdrożyłem w styczniu. Szczyt formy wypadł mi w połowie marca i utrzymał się do początku kwietnia. W marcu – Maniacka Dziesiątka 33:56 – życiówka, a w kwietniu 15km w Biegu Sokoła ? życiówka 52:50. Na tych biegach miałem też najlepszą wagę startową 67,5 -68kg. Dziś 70-71kg. Może to niewielka różnica, ale uwierz – czuć te 3kg na wyścigu. Ostatnim tchnieniem, resztką formy pobiegłem w Bieg Konstytucji 3 maja w Warszawie. Mimo wyższej wagi, słabszej dyspozycji, czas 16:30 dał mi nowy rekord życiowy, ale kosztowało mnie to wiele sił. Pisząc sił nie mam na myśli tylko sił fizycznych, bo wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, jak wiele sił psychicznych kosztuje nas bieg na rekord życiowy, na skupianie się na konkretnym wyniku, celu a już nie wspominając o realizowaniu kilku miesięcznego planu treningowego.
A kiedy piszę szczyt formy mam też na myśli szczyt formy mentalnej, którą również wypracowywałem i mimo prób podtrzymywania jej tak jak fizycznej nie powiodło się. Mój szczy formy mentalnej i fizycznej zbiegł się w tym samy czasie. Myślę, że są od siebie zależne, a dobre wyniki i rekordy życiowe są efektem połączenia tych dwóch składowych. Ale wszystko ma swoje granice. Wniosek jest jeden ? trzeba odpocząć, bo plan wykonałem.
Ktoś może pomyśleć: ?ale z tego Bartka matematyk, strateg i planista, pomylił się ze szczytem formy o ponad miesiąc i jeszcze pisze, że wykonał plan, a przecież w starcie docelowy nie pobiegł życiówki i nie wypadł zbyt dobrze?.
A ja teraz, kilka godzin po przekroczeniu mety, kiedy mam już chłodną głowę mogę zacytować po raz kolejny krótki cytat, którego użyłem już kiedyś podczas podsumowywania wcześniejszego sezonu:
?Wędrówka daje szczęście, a nie jej cel!?
Podczas mojej półrocznej wędrówki miałem swoje chwile szczęścia ? zrealizowałem plan główny na pierwszą część sezonu pobijając życiówki na 5,10 i 15km i przekonałem się na ile mnie stać, wyniosłem wiele lekcji. Na przykład dziś wiem, że jeśli zima w Polsce jest łaskawa, to przygotowania do sezonu muszę zaczynać dobry miesiąc później i spokojniej 😉
Koniec planu. I co dalej? – Od jutra biegam bez planu 🙂 I wiecie co? Teraz mogę się przyznać sam przed sobą – od początku maja nie mogłem się już doczekać tego okresu, ale podświadomość maskowała skutecznie ten jasny sygnał zmęczenia psychofizycznego. Odpocznę na pewno psychicznie. Fizycznie będę się starał, bo nie zamierzam całkowicie odpuszczać. Cel na drugą część sezonu jest już postawiony – półmaraton i maraton.
Na koniec przyznam Wam się do czegoś, bo mam jeden sposób na stawianie siebie do pionu, kiedy czuję się z siebie niezadowolony. Raz na jakiś czas łapię się na tym, że całkowicie zapominam o jednym istotnym fakcie, że jeszcze 3 lata temu, kiedy jechałem jako kibic na Wolsztyńską Dziesiątkę, chodziłem jak robot, bo kilka dni wcześniej rozpoczynałem naukę chodzenia bez kul, a dziś po biegu przez kilka minut byłem z siebie i ze swojego czasu niezadowolony. Dzięki temu, że sobie przypominam o tym jak nie mogłem chodzić, a o bieganiu tylko śniłem, doceniam życie i to co robię jeszcze bardziej. Doceniam swoją sprawność i dostrzegam, jak pragnienie powrotu do biegania daleko mnie zaprowadziło. Niezadowolenie pod maską przesadnej ambicji znika, a ja znów zaczynam świętować zwycięstwo. Moje zwycięstwo biegania.
Podziel się
Uwielbiam Twoje samokrytyczne podejscie i umiejętność samomotywacji 🙂 Uśmiech i do roboty ! 🙂 #frontrunners #wkupiesiła 😀
’sometimes you win, sometimes you learn’ 🙂
Tak pozytywny post, a energią aż bije po oczach. Daje do myślenia,
Brawo za niesamowitą SIŁĘ (głównie tę mentalną )
Swietny blog. Naprawde masz smykalke do pisania:)
Bardzo dziękuję 🙂 Rozkręcam się dopiero 😉