Odświeżyć fotografie wspomnień. Czyli biegowe odwiedziny Gór Izerskich i nie tylko.
Daty inne (góra 2009, dół 2015). Miejsca te same.
Obiecałem podsumowanie to streszczam, co robiłem przez cztery dni w Jakuszycach 🙂
4 dni. 4 biegowe dni, a nawet bardzo biegowe 4 dni 🙂 Przyjechałem w sobotę o 14:00. Szybkie rozpakowanie, chwila oddechu i wyjście na zaplanowany rozruch. Czułem, że nie stać mnie na szaleństwo wielokilometrowej wycieczki, bo podróż i nieprzespana noc nieco mnie dawały o sobie znać. Ok idę choćby na 10km. Jeśli byłeś/aś kiedyś w Jakuszycach w pobliżu Hotelu Biathlon, to wiesz, że wychodzisz głównym wyjściem, przechodzisz przez drogę i…i biegniesz, bo z tego miejsca rozchodzi się kilka szlaków 🙂 Rowerowe, turystyczne, biegowe – od koloru do wyboru.
Wydawało mi się, że znam teren, bo 6 lat wcześniej odwiedziłem Góry Izerskie z ówczesnym kompanem moich początków biegów długodystansowych. Kolega Marek, którego poznałem za czasów pracy w armii, był już wtedy doświadczonym maratończykiem, wcześniej trenował biathlon i ogólnie nabijał kilometry jak szalony. Pod górę, czy z górki – bez różnicy. Miałem wrażenie, że jest mu to obojętne, bo biegł jak chciał. Po prostu był mocny. A ja z moim bieganiem po górach i nie tylko, raczkowałem, ale dziś wiem, że przy takich osobach, lepszych od nas samych, mamy szansę na rozwój, na odkrycie i rozwiniecie swoje potencjału. Ja byłem świadom, że jestem słabszy i to pozwoliło mi się uczyć, zadawać pytania i analizować: czego jeszcze nie wiem, czego nie umiem i co muszę zrobić, aby to zdobyć. Wtedy można się czegoś nauczyć i wzrastać. Ok, trochę poleciałem z tematem. Wracam 🙂
Marek ustalał trasy i to on rządził mapą. Całe szczęście, bo ja chyba wtedy całą energię oddawałem nogom i głowie, żeby się nie poddawały podczas wycieczek. Dziś ja miałem mapę w ręce, wspomnienia widoków i zdjęcia tamtych miejsc. Chciałem je wszystkie odwiedzić i miałem na to 4 dni.
No to stoję przed pierwszym szlakiem i myślę: „kurde, chyba tędy, bo pod górę jest, a Marek inaczej by wtedy nie zaczął” no i pobiegłem. Po pierwszym kilometrze, który wiódł cały czas pod górę pierwszy przebłysk wspomnienia. To co widziałem, to prosta i pofałdowana drogą, która już na zdjęciu może robić wrażenia, a na żywo jeszcze większe. Pobiegłem dalej. Dobiegłem do stacji turystycznej „Orle”, którą też pamiętałem. Było już nawet płasko i co najlepsze to wszystko ponad 850m.n.p.m od samego początku. Dalej czerwonym szlakiem, bo tego wybrałem na początku, a po 6 km kolejne foto wspomnienie się ukazało. Po lewej potoczek, sympatyczna ścieżka i góry w tle. Z resztą zdjęcia pokazują wszystko.
W tym miejscu zawróciłem i wróciłem tą samą drogą do hotelu. Kusiło mnie, żeby zacząć kombinować, jak tu wrócić inną drogą, ale i tak zawracając miałem juz 6,5km w nogach, czyli wychodziło, że i tak zrobię więcej niż planowałem i postanowiłem zostawić siły na resztę dni. 13km w szybkim tempie, bo po 4:57/km i spało się dobrze 🙂
Drugi dzień ambitniejszy. Od rana z nosem w mapie i plan zrobić minimum 25km w Izerach zaliczając kilka fajnych miejsc. Jakie to były miejsca? – pierwsze: odwiedziłem odkrywkową kopalnię kwarcu „Stanisław” – już nieczynna, ale wyjątkowa, bo jest to jedyna kopalnia w europie, która znajduje się na takiej wysokości ( 1050 m n.p.m. ).
Później kierowałem się wyżej. Wysoka Kopa (1126m.n.p.m), Przednia Kopa (1114) i Sine Skałki (1122). Znów miejsce z przed lat. Widoczność była słaba, ale stać tam znów – bezcenne 🙂 Byłem w połowie wycieczki, a druga cześć już składała się w większości ze zbiegów i biegów płaskim terenem, ale widoki dalej robiły na mnie wrażenie. 25km ze średnią 5:19/km – dokładnie tyle tego dnia wykręciłem i czułem się bardzo dobrze i chyba dlatego, że druga połowa była łaskawie „płaska”.
Trzeci dzień. Czułem, że zadanie nr 1 wykonane (Góry Izerskie i moje miejsca odwiedzone). Czas na niewykonane zadanie z końcówki marca, kiedy to zabrałem swoją grupę biegową z Wolsztyna, a Krzysiek Tumko swoją z Leszna i wspólnie wybraliśmy się zdobywać Szrenicę. Jednak pogoda nas zaskoczyła (albo my pogodę ;)) Ok, nie udało się wtedy – teraz mam szansę na rewanż.
Znalazłem szlak zaczynający się kawałek za hotelem i pognałem na Szrenicę. Nie było już tak łatwo jak w Izerach, które mnie rozpieszczały, tutaj warunki na szlaku tragiczne (błoto, woda, kamienie), ale dyskomfort trwał chwilę, bo szybko przypomniałem sobie, że jestem w górach 😉 Pochwalę się, że nie było metra marszu w mojej drodze na Szrenicę! Dla przypomnienia – Szrenica ma 1326 m.n.p.m.
Lekko zajechany wleciałem na górę, zjadłem żel, zapiłem izo, zrobiłem foto i postanowiłem się nie gościć długo, tylko lecieć dalej do schroniska Wysoki Kamień (1058) i robiąc pętle wrócić do hotelu. Jednak plan musiał być szybko zweryfikowany, bo wybrałem powrotni szlak czerwony, który jest najkrótszą drogą na powrót do Szklarskiej, ale za to stromym jak cholera. Uda chciały mi eksplodować, a konkretnie mięśnie czworogłowe ud. I tutaj znów potwierdziło się, że zbiegi są gorsze niż podbiegi. Musiałem przeplatać bieg marszem. Jak już dobiegłem do Wodospadu Kamieńczyk, to znalazłem łagodny powrót do Jakuszyc trasą, którą zimą pokonuje się na biegówkach. I tak wyszło mi 23km w tempie 6:10/km. Kurde, „czwórki” miałem nieźle zbite, bo próba rozciągania i podniesienia wyżej nogi kończyła się skurczem. Lekkie rozciąganie, lodowate schładzanie pod prysznicem i lekka ulga nastała.
Ostatni dzień czwarty.
Powrót, przez Karpacz, żeby sprawdzić czy Śnieżka cały czas stoi na swoim miejsc. Nie, nie chciałem wbiegać na nią – serio, ale kurde, no… prowokowała mnie słoneczna pogoda, chęć wykorzystania wypadu na maxa i…i to, że ostatnio wbiegałem na Śnieżkę 6 lat temu 🙂 Ok, nieważne. Powody znalazłem i mimo niezłych mikrourazów wybrałem się na szlak. Kurde, chciałem szybko i innym szlakiem niż 6 lat temu. Pan z budki, gdzie kupuje się bilet wstępu odpowiada na moje pytanie: „Panie, czarnym Pan leć, to jest to samo co ten żółty, czerwony i ta cała reszta! stromo jest wszędzie. Raz, dwa i pan już jest, a jak biegiem to jeszcze szybciej!” No to naiwny Bartosz posłuchał. Czarnym szlakiem, małymi kroczkami wspinam się lekkim krokiem biegowym. Pierwszy kilometr przebiegam bez zatrzymania się, ale później 300m marszu musiało być, bo „prąd odcinało” 😉 Następnie do 3 km robiłem 100m marszu/400-500m biegu. Ogólnie marszu nazbierało się 700m. Całe szczęście trasa trochę zmieniła swoje nachylenie i na sam szczyt Śnieżki wbiegłem po drodze słysząc: „powodzenia, ale hardcore, ale Cyborg (jakby wiedzieli o moich blaszkach i śrubkach ;)), piłeś Redbull’a?” 🙂 W sumie nie spotkałem żadnego biegacza, ale za to jednego kolarza. Wbiegłem 1602m.n.p.m. Poczułem satysfakcję, zdałem sobie sprawę jak silny jestem, bo przecież na góry nie wchodzi się tylko po to, by zdobywać szczyty, ale też po to, aby pokonywać własne słabości. Pogratulowałem sobie dobrej roboty i mogłem już wracać do domu. Zbiegłem innym szlakiem, mniej stromym i ogólnie tego dnia wykręciłem 16km.
Tak jak pisałem wcześniej – wielkiej formy fizycznej nie jechałem tam budować, bo byłem tylko 4 dni, ale co zostało w nogach i głowie, to już moje 🙂 Oddychałem pełną piersią, zachwycałem się widokami i czuję, że akumulatory naładowane do dalszej pracy na formą. Jedno co mi nie wyszło, to pula kilometrów, bo miało ich być w sumie 80, a jest 77km i za jakiś czas, chyba będzie trzeba znów się wybrać i poprawić, bo każdy powód jest dobry, aby tam wrócić 🙂
Ps. Jeśli mogę Ci podpowiedzieć coś, to nie zbiegaj ze Szrenicy czerwonym szlakiem, a na Śnieżkę, nie wbiegaj czarnym! Odradzam szczerze 😉
Pozdrawiam
„Młodszy Góral Amator”
– Bartek 🙂
Podziel się